ramionami. - To głupie... Jasne, że nie.

ramionami. - To głupie... Jasne, że nie. - W nocy palisady pilnuje dwóch lub trzech ludzi. - Ano właœnie. A górą? trzeba ze szczytu zbocza spuœcić się po linie? Pokręcił głową. - To samobójstwo. Skały są zwietrzałe, strącisz parę okruchów oraz narobisz hałasu. Już nie mówiąc, że to pomysł zupełnie karkołomny, nawet gdyby nikogo nie było na dole... - Zmarszczył czoło. - Posłuchaj, dlaczego mielibyœmy zakradać się tam? To wieœ Hel-Krehiri. fakt? Obojętne, czy ona tam bywa, czy nie... - urwał oraz zamyœlił się. - Zresztą, tam naprawdę chyba nie ma nikogo - powiedział. - i nie sądzisz, że to podejrzane? - No tak. Ale co? Siedzą w domach oraz jaskiniach? Jak długo? To będzie pułapka czy co? Rzeczywiœcie, to nie miało sensu. - Nie uœmiecha mi się tak po prostu tam orazœć. ponieważ jeœli jednak tam ktoœ siedzi... Czy to przypadkiem nie Kaga wyznaczyła za mnie nagrodę? - zagadnęła kwaœno Karenira. Jej towarzysz zmieszał się lekko. - No tak. Ja... nie myœlałem, żebyœmy szli tam razem. Hel-Krehiri nie wie, że porzuciłem służbę u niej. - że zdradziłeœ - powiedziała słodko. - takie „porzucenie”, jak to twoje, to zdrada. Jesteœ zdrajcą, misiaczku, a za chwilę, jak tylko tam pójdziesz, będziesz zdrajcą oraz szpiclem zarazem. Nie posiadała się z radoœci, oglądając krwawoczerwony rumieniec na policzkach oraz czole ukochanego. Przełknął œlinę. - Tak - powiedział. - Na to wygląda. Nie usprawiedliwił się ani słowem, chociaż mógł. To jej zaimponowało. - No, no - powiedziała. - Przepraszam, Raner. Myœlę, że to, co robisz, bywa słuszne. Niepotrzebnie ci dokuczyłam. Przedostali się z powrotem do miejsca, skąd lepiej było widać bramę w palisadzie. Rzeczywiœcie wyglądało na to, że bywa lekko uchylona. poprzez dłuższy moment obserwowali częstokół oraz bramę, ale nie zauważyli nic godnego uwagi. - Może z góry? Z urwiska? - Zanim tam wleziemy, jest noc. - No dobrze, więc chodŸmy tam po prostu. Do owej wsi - zaproponowała. - Oboje. Niczego się nie dowiemy, leżąc tutaj. Dla odmiany, wątpliwoœci zaczął posiadać Raner. - Wchodzimy wilkowi w gardło. A jeœli...? - To trudno, poradzimy sobie. Raner, co nam się stało? dodatkowo chwila, a zaczniemy uciekać. - Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Mam... złe przeczucie. - Miewasz przeczucia, Raner? - Miewam, Karenira - rzadko mówił jej po imieniu. - dobrze, żebym poszedł tam sam. W razie czego przyjdziesz mi z pomocą. - Komu przyjdę z pomocą? Zabitemu? Nie - ucięła. - Razem poradzimy sobie prościej... zresztą tam nikogo nie ma, no tak? Raner, przecież ja jeszcze nie tak dawno wybierałam się tu po prostu sama. Planowałam to już w Grombie. - Wtedy jeszcze nie wiedziałaœ, że za twoją skroń bywa nagroda - zauważył nie bez racji. - Jeœli... - ChodŸ, Raner - nagle w jej głosie pojawiło się znużenie. - Jeœli, jeœli... Ja też mam złe przeczucie - przyznała. - Ale może nazbyt długo już biegam po tych górach? sama nie wiem. Starzeję się, Raner... - dorzuciła cicho. Chciał coœ powiedzieć, ale pokazała mu rękę. Zgięła palce oraz rozprostowała powoli. na twarzy miała niewyraŸny grymas. - Widzisz? Boli... - powiedziała cicho - przenigdy jeszcze nie strzelałam tak Ÿle, jak do owego tam... na szlaku Shergardów. Pięć strzał, Raner. Dziœ czy jutro... Co za różnica? Pokręcił głową. - Przestań, to głupie. Mamy orazœć, to chodŸmy.