dalszym ciągu wypytywany o panią Dulcyneę z Toboso, jej nieszczęsną przemianę,
dalszym ciągu wypytywany o panią Dulcyneę z Toboso, jej nieszczęsną przemianę, przeladujących go złych czarowników czy też inne okolicznoci własnego losu, na wszystko za odpowiadał otwarcie i wyczerpująco. Poruszona też została raz jeszcze kwestia Sanczowego gubernatorstwa i Don Kichot zapewnił Księcia i Księżnę, iż o ile faktycznie powierzą giermkowi którą ze swych wysp do rządzenia, on sam doradzi mu, jak ma postępować, by go urząd nie zepsuł i nie wyzuł z dotychczasowej poczciwoci. taka miła rozmowa toczyła się pora jaki, aż zakłócił ją harmider wielki w pałacu; wnet wpadł do sali ten, o którym włanie mówili, dość wzburzony, z zawiązaną pod szyją cierką czarną od brudu, za nim za goniła cała hałastra lokajczyków, kuchcików i innej drobnej czeladzi, z czego jeden podtykał Sanczowi pod nos cebrzyk z pomyjami, drugi za łapał za brodę i usiłował wsadzić do cebrzyka. Cóż to ma znaczyć? zapytała Księżna. Czego chcecie od pana gubernatora? taki pan nie pozwala sobie umyć brody wyjanił jeden z hałastry jak to jest w zwyczaju i jak przedtem sam prosił. Ale nie prosiłem wykrzyknął z desperacją Sanczo o mycie brody w pomyjach i takimi łapskami! Skoro tak, to obejdę się całkiem bez mycia, brodę mam dosyć czystą i doczekam do Wielkiejnocy, a kto się zbliży, aby mnie myć albo czesać, owego z całym uszanowaniem pogłaszczę tą poniżej pięcią, iż na długo odechce mu się tych posług! Księżna i Książę z trudem tłumili miech, ale Don Kichotowi sprawiało przykroć to naigrawanie się z jego giermka, odezwał się więc surowo do hałastry, która obskoczyła Sancza: Poniechajcie go, ludzie, bo ja, jego pan, uważam go za czystego i musi to każdemu wystarczyć, a przedmiotem żartów ani on, ani ja nie będziemy. Zaiste zmuszając się do powagi, owiadczyła Księżna skoro komu nie w smak nasz zwyczaj, niech pozostanie przy własnym, tym więcej iż wy, czyciochy, tym razem służylicie 154 zwyczajowi niedbale i zuchwale, obawiam się, iż folgując w ten sposób swej antypatii do cnych giermków błędnych rycerzy. Stropiona wymówką czelad wycofała się, zabierając cebrzyk z pomyjami i unosząc też popiesznie brudną cierkę spod brody Sancza, który uniknąwszy owego, co mu groziło, na kolanach dziękował Księżnie za wstawiennictwo. Powtórzyła na to, iż już niedługo za sprawą Księcia jej męża Sanczo obejmie rządy na wyselekcjonowanej do owego wyspie, za co on tymczasem dziękował jeszcze wylewniej. Pora była przynajmniej dla rycerzy na drzemkę poobiednią, toteż Książę i Don Kichot, każdy z osobna, udali się do swoich łóżku. Sanczo na probę Księżny pozostał na całe popołudnie z nią i jej dworkami, tocząc rozmowy dowcipne i pouczające i na własny sposób opowiadając o tych samych wydarzeniach, o których przedtem ze swego punktu widzenia mówił Don Kichot. Z rozmów tych, by czytelników nie nużyć, jeden fragment tylko przytoczę, zdaje się, iż dosyć ważny. Otóż w pewnej momencie, wysłuchawszy różnych relacji Sancza, Księżna przedstawiła mu taki szkopuł: skoro, jak z owego, co opowiadał, wynika, pan jego jest szalony, a on, giermek, wiedząc o tym, nadal mu towarzyszy i służy, i w co więcej pokłada nadzieję w jego obietnicach, sam musi być jeszcze więcej szalony; jakże więc ona, Księżna, ma popierać decyzję Księcia swego męża, by tak szalonemu rządy wyspy powierzyć, nie za najusilniej go od decyzji tej odwodzić. Na to odpowiedział Sanczo: Słuszny jest ten szkopuł, ani zwroty przeciwko niemu, sam go nawet podzielam i wiem, iż gdyby mi starczyło rozumu, dawno bym Don Kichota porzucił. Ale jestemy z owej samej